Zamieszkajmy na wsi! – oczekiwania, a rzeczywistość

Teściowie już od kilkunastu lat mieszkają na bardzo małej mazowieckiej wsi. To zawsze był nasz azyl, dający możliwość ucieczki z miasta. Kiedyś sami widzieliśmy się w małym, starym domku na odludziu, bo kochamy spokój i przyrodę, ale nam przeszło. Jeszcze nie teraz. Potraktujcie ten wpis z przymrużeniem oka, a ja Wam opowiem jak to jest naprawdę mieszkać na wsi.

Koronawirus pojawił się w Polsce, strach, przerażenie, bezradność, brak wiedzy, pierwszy ostry lockdown – wszystko zamknięte, z mieszkania nie można się za bardzo ruszać. Miejsce pracy mojej mamy zostaje przekształcone w szpital covidowy. Postanawiamy się nie widywać. Pada decyzja – przenosimy się na wieś. Nic nas w Wawce nie trzyma. Przecież nie będziemy się kisić we trójkę na 50 metrach, skoro mamy możliwość względnej wolności na wsi. Pakujemy manatki i na razie do teściów wprowadzam się ja i Ignaś. Michał zostaje sam w mieszkaniu, a dlaczego?

Internet leży i kwiczy

Praca zdalna trzech osób jednocześnie, wideokonferencje, rozmowy. Do tego jakaś bajka dla dziecka, czy film puszczony wieczorem. Normalka… Otóż nie! Na odludziu to się nie uda. Tu nawet telefonom zdarzało się gubić zasięg. Ba! Kilka razy do roku nie ma prądu i to dłużej niż 5 minut. Bo przecież zerwana linia idąca do pięciu domów jest ostatnia w kolejce do naprawy, najpierw trzeba naprawić te idące do 1000, 100, 50, 20, 10 domów. Światłowód? Może za 15 lat. Zwykły internet i tv kablowa? Może za 10 lat. Tu wszystko leci z powietrza. A jakość tego połączenia pozostawia wiele do życzenia oraz zależy od miejsca, w którym akurat się siedzi. Bo na fotelu działa dobrze, ale na kanapie już niekoniecznie. Naprostowanie sytuacji wymagało sporej ilości prób i błędów, kilku routerów i anten zewnętrznych, ale jest! Działa! Michał się wprowadza i pracuje zdalnie. A My?

Cisza, spokój, spacery bez maski, przyroda

Przez miesiąc nie wyszliśmy dalej niż do drogi asfaltowej kilkaset metrów od domu. Bo oczywiście droga pod dom jest drogą gruntową, ale zacną! Widywałam duuużo gorsze. Spędzamy całe dnie na podwórku. Obserwujemy ptaki – półtoraroczny Ignaś rozpoznaje dźwięki bażanta i żurawia. Codziennie oglądamy sarny na polu, czasem wyskoczy jakiś jeleń czy zając. Możemy oddychać pełną piersią bez maski na nosie, szukać tropów zwierzyny, słuchać szumu wiatru, nie przejmować się widokiem miejskich śmieci, obserwować gwiazdy bez smogu. Możemy relaksować się w hamaku, biegać po trawie, jeść maliny prosto z krzaczka, a na kolację kiełbaskę z ogniska. Hałasować również możemy do woli.

Ale natura to również niezbyt przyjemne widoki i doznania. Zwierzęca padlina i kości takie smakowite dla naszego kundelka. Pies sąsiadów, który właśnie upolował młodego zająca i z dumą niesie go w pysku przez całą wieś. Sąsiad wylewający gnojówkę na pole lub co gorsza swoje szambo na łąkę.

Czy wieś do dobre miejsce dla obrońców zwierząt?

Jeśli chcesz mieć na pieńku z sąsiadami to owszem. Ale nie polecam, bo ich pomoc czasem jest niezastąpiona. Niestety istnieje coś takiego jak wiejska mentalność dotycząca zwierząt. Pies to pies, kot to kot, nie członek rodziny. Tutaj nikt się z nimi nie cacka. Albo latają wolno gdzie chcą ku przerażeniu osób, które psów się boją, albo są uwiązane łańcuchem, ewentualnie w niewielkim kojcu.

Możesz pozwolić żyć spokojnie kretom na swojej działce, owszem, ale wtedy zapomnij o pięknym trawniczku, roślinach i domowym ogródku obradzającym w piękne warzywa.

Robaki, robaki wszędzie robaki. Gryzonie również.

Znam ludzi, którzy każdego pająka, mrówkę czy muchę starają się z domu wygonić w sposób pokojowy, bez uszczerbku na jej zdrowiu i życiu. Latem na wsi taka osoba musiałaby spędzić całe dnie na gonieniu robaków. Z pająkami da się żyć, ale już muchy latające w nocy przy uchu lub mrówki spacerujące po całej łazience to średni współlokatorzy. Ale robaki to pikuś. Gdy robi się chłodniej schronienia w domach szukają gryzonie. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak zuchwałe i hałaśliwe potrafią być myszy. Kilka miesięcy temu obudziłam się w środku nocy, bo coś łaziło mi po ręce. Mysz urządziła sobie nocny spacer po łóżku. Kilka dni później słyszałam chrupanie. Mysz dobrała się do wafli ryżowych porzuconych gdzieś przez Ignasia. Mysz łażąca po foliowej torebce na wsi w nocy – 100 decybeli. Mysz wygryzająca dziurę w plastikowej rurze lub zjadająca pudełka z grami na CD. Mysie bobki znalezione pod szafką przez raczkującego niemowlaka – wszystko jest możliwe. Waszym towarzyszem może stać się również kuna lub szczur. Przy nich myszy wydają się być wspaniałymi przyjaciółmi ludzi. I spróbujcie się pozbyć ich w sposób pokojowy…

Wszędzie daleko

Bez samochodu nie dojedziesz nigdzie. Wykluczenie komunikacyjne to nie bujdy, to prawda. Najbliższy, czynny przystanek kilka kilometrów dalej, autobus jeździ tamtędy 2 razy dziennie. Taksówka? Powodzenia! Szkoła, przedszkole, plac zabaw, siłownia – w najbliższym mieście. Kino, teatr, koncert – w stolicy. Na miejscu rozrywek zorganizowanych brak. Na dojazd do pracy również trzeba poświęcić długie godziny tygodniowo.

Wyobraź sobie sytuację, że zabrakło Ci masła, a jesteś w trakcie przygotowywania ciasta na deser. Wyskoczyć od najbliższego sklepu? 5 minut i jestem z powrotem. Na wsi te 5 minut zamienia się w 30 i to rowerem, bo sklep jest na końcu sąsiedniej wsi. Słabo zaopatrzony i nie zawsze otwarty.

Nie chce Ci się gotować, a domownicy głodni. To zamówmy coś z pobliskiej knajpy! Na „naszą” wieś dowoził tylko jeden sushi bar z pobliskiego miasteczka. Na szczęście całkiem niezły!

Zawsze jest coś do zrobienia

A to w domu coś trzeba naprawić, a to przekopać ogródek, skosić trawnik, postawić nowy płot, wyplewić ogródek warzywny, odśnieżyć, zgrabić liście, zebrać i zabezpieczyć zbiory. Cały czas jest potrzeba nowych inwestycji i wydawania kolejnych pieniędzy. Domek na wsi to studnia bez dna, do której wrzuca się pieniądze, czas i mnóstwo pracy przez cały rok. Zawsze coś wisi nad głową. I tu nie chodzi o duże gospodarstwo, tylko o zwykły dom z ogrodem dookoła, który obrabia się w czasie wolnym od pracy zawodowej.

Zagrożenia

Szczególnie istotny podpunkt gdy ma się dzieci. Brak atrakcji wywołuje u dzieci nudę, a nuda niezbyt mądre pomysły. I stąd te wszystkie wypadki z użyciem maszyn rolniczych (tematu dzieci prowadzących traktory nie będę poruszać, ale widywałam i to), utonięcia w zbiornikach retencyjnych, zbyt bliskie kontakty z niewybuchami, których na polach i w lasach jest multum, pogryzienia przez „wolne” psy. To z tych poważnych rzeczy, które i mnie przerażają. Ale jest cała masa „drobiazgów”, które na mnie wielkiego wrażenia nie robią, ale wiem, że dla niektórych rodziców może być to problem. Dzieci biegające bez nadzoru, wieczne otarcia, drzazgi, wspinanie się po drzewach, ugryzienia owadów, choroby dzikich zwierząt, jedzenie piasku i trawy, przemoczenie do majtek, piasek i błoto w każdym zakamarku ciała – również między zębami, bo przecież jeżynki dzieci znalazły, a jak miały ręce umyć? A skoro już przy brudzie jesteśmy…

Błotko, błoteczko

A wraz z nim trudne do zaspokojenia potrzeby. Buty – owszem, można cały rok chodzić w kaloszach, ale czy to zdrowe, wygodne i estetyczne? Wózek – maluszek na spacery potrzebuje wózka. Znalezienie wózka terenowego to mega wyzwanie! Te wózki, które wszyscy chwalą jako doskonałe na każdą nawierzchnię, owszem są spoko na chodnik czy spacer po leśnych ścieżkach, ale na łąkę, drogę po traktorze, bezdroża i rowy nie nada się nic ze zwykłej oferty sklepowej. Nawet nasz codzienny wózek, który jest absolutnie genialny i który sprawdziliśmy w wielu ekstremalnych sytuacjach podczas podróży, na wiejskich spacerach wymaga użycia dużej siły. Teściowie kupili więc używany, stary wózek offroadowy, który może nie jest ani piękny ani prosty w manewrowaniu, ale na muldach i trawach radzi sobie super.

Błoto = wiecznie brudne dziecko = 3 razy więcej prania. Błoto = wiecznie brudne auto. Błoto = wiecznie brudne buty. Błoto = wiecznie brudny pies. I do tego brudu po prostu trzeba przywyknąć.

I tak przez większą część roku. A jak spadnie solidny śnieg to krajobraz jest owszem bajkowy, ale już wyjazd na główną drogę to raczej horror. Przed domem odśnieżyć trzeba samodzielnie – sprawa jasna i oczywista. Wiejskie drogi asfaltowe czasami jeszcze ktoś odśnieży i posypie jak już główniejsze są w dobrej kondycji. Ale wiejskie drogi gruntowe to inna historia. Zakopać się w śniegu po pas albo spaść z oblodzonej drogi jest łatwo.

Ale ja wieś kocham!

Mieszkaliśmy na wsi 2,5 miesiąca. To był sielski, chociaż trudny czas. Trudny być może przez pandemię, odcięcie od dotychczasowego rytmu, wpakowanie się z naszym życiem w życie teściów. Ale wbrew pozorom wspominam go z sentymentem. Z teściami i wsią żyjemy dalej w zgodzie, odwiedzamy ich co tydzień, spędzamy dużo czasu w naszym azylu.

Pandemia spowodowała, że wiele osób zaczęło poważnie rozważać wyprowadzkę na wieś, niektórzy nawet te plany wprowadzili w życie. Nam doświadczenie pokazało, że to kompletnie nie jest dla nas. Nie na chwilę obecną. Chcemy czerpać garściami z możliwości miasta! Żyć aktywnie. Nawet teraz, gdy niby wszystko jest zamknięte korzyści dalej jest masa! Jest sklep pod domem, plac zabaw, zajęcia dla Ignasia, jest pizza na dowóz, parki, muzea.

Może nasze doświadczenia zachęcą Was do przeprowadzenia podobnego testu na własnej skórze przed podjęciem ostatecznej decyzji? Wynajmijcie na próbę domek na wsi na 2-3 miesiące i upewnijcie się, że wiejskie życie na pewno jest dla Was.

Dodaj komentarz