O naszej największej porażce rodzicielskiej oraz o tym jak sobie z nią poradziliśmy

Chyba każdy rodzic marzy o idealnym rodzicielstwie. Wyobraża sobie jak to będzie cudnie, czyta poradniki, decyduje się na konkretny typ prowadzenia rozwoju dziecka. A potem dziecko się rodzi i zaczyna się prawdziwe życie. Reguły są naginane, zasady łamane. Okazuje się, że pieluchy wielorazowe to jednak za duże wyzwanie. Język niemowląt Tracy Hogg jest dla nas zupełnie obcy. Słoiczki górują nad domową zupką. Włączony telewizor czasami ratuje maminą psychikę. A zamiast wymarzonych drewnianych zabawek Montessori obok malucha lądują plastikowe, grające badziewia.

Ja też miałam takie „plany”. Rzeczywistość je zweryfikowała. Niektóre łamanie zasad bolało mniej, niektóre bardziej – z biegiem czasu coraz mniej. Z pełną świadomością robiłam rzeczy, które wiedziałam, że są złe, że źle wpłyną na dzieciaczka, że w końcu odbiją mi się czkawką. Robiłam je, bo tak mi było wygodniej, chwilowo. Robiłam je, bo pomagały przetrwać kryzysy. Ba! Niektóre nadal robię! A im dziecko starsze, tym trudniej coś zmienić. Ale stopniowo z nich próbuję wyjść. Stopniowo, bo trochę się tego skumulowało i szok dla Ignacego byłby zbyt duży gdyby na raz mu wszystko zmienić. Do tych rzeczy należą między innymi: pieluchy, słoiki, samodzielne jedzenie, picie z otwartego kubka, zasypianie przy piersi/butelce, nocne pobudki i jedzenie w nocy, rewolucja w zabawkach. To i pewnie jeszcze trochę więcej mamy za uszami. Ale z jednego jesteśmy dumni. Udało nam się wygrać walkę z naszą największą porażką, najgorszym przyzwyczajeniem…

Był czerwiec. Pierwsze wspólne wakacje. Prawie trzy tygodnie snuliśmy się po województwie łódzkim. Igi miał jakieś 9,5 miesiąca, wagowo był na dole siatek centylowych i nie chciał jeść. Wielkie nie dla pokarmów stałych. Mleko jakoś wchodziło, ale to przecież za mało. I w tym momencie poddałam się. Postawiłam przed nim telefon, puściłam piosenki dla dzieci z teledyskami i stał się cud – jedzenie na nieświadomości jakoś wchodziło, buzia się otwierała. Ale im dalej, tym trudniej. Bajki pojawiały się w samochodzie, bo nie lubił nim jeźdźić – tu jednak dość szybko zastąpiły je zabawy muzyczne i wygłupy. W pociągu dla zabicia nudy. Podczas wizyt w restauracji czy podczas posiłku dorosłych – bo był na chwilę spokój. W czasie choroby, inhalacji, u lekarza. Tylko animacje były w stanie uspokoić nocną histerię. A im był starszy tym więcej oglądał, tym trudniej było mu pokojowo zabrać telefon nawet po jedzeniu. Bez „ba” nie wziął do ust ani pół łyżeczki. Ładne piosenki się znudziły, trzeba było szukać mniej ładnych, potem długo ulubienicą była Masza i Niedźwiedź. Sam nauczył się zmieniać filmiki. W fazach buntu „to nie” było wypowiadane kilkadziesiąt razy przy jednym posiłku i trzeba było zmieniać bajeczkę.

A co okazało przyczyną niechęci do jedzenia na wakacjach i początkiem nałogu? Ząbkowanie…

Wielokrotnie próbowałam powiedzieć stop. Nie było to łatwe. Dziecko widziało, że ja czy dziadek oglądamy tv, że czasem siedzimy w nosem w telefonach, że tata i komputer to jedność. Udało się nam na dwa tygodnie odstawić bajki w okresie świąteczno-noworocznym. Dużo się działo, wszyscy byli w domu, potem wyjazd, dzieci wkoło. Ale potem przyszła jedna choroba, za nią następna i następna. Bajki wróciły do łask. Teraz, od trzech tygodni, od początku izolacji, odkąd jesteśmy na wsi Ignaś jest „czysty”.

Co pomogło w odstawieniu od bajek?

  • zmiana otoczenia;
  • dorośli nie oglądają tu tv, nie siedzą z telefonem czy komputerem – no może czasem siedzą, ale duuuużo mniej;
  • więcej ludzi do zabawiania w trakcie posiłku – samej, w domu na 100% by mi się nie udało, a na pewno nie tak szybko, po prostu jestem za mało atrakcyjna. Myślę też, że gdybyśmy poczekali jeszcze parę tygodni, Ignaś przyzwyczaiły się i trochę znudził nowym otoczeniem też nie poszłoby tak gładko;
  • wspólne zasiadanie do posiłków – przynajmniej raz dziennie Igi je ze wszystkimi, dyskutuje i dokazuje;
  • zamiana telefonu na książki – trochę na tym cierpią, bo są poplamione, karmiący przy okazji musi czytać, także też ma trudniej. Ale powiem szczerze, że teraz i książki czy zabawki bywają niepotrzebne. Ignaś skupia się na jedzeniu samym w sobie. Karmienie trwa krócej. Do zabawy wystarczy mu często łyżeczka czy widelec;
  • koniec karmienia w locie – w czasie zabawy czy spaceru. Do karmienia zawsze siadamy w krzesełku;
  • próby samodzielnego jedzenia – łyżeczka lub widelec i do przodu, w końcu jedziemy z tym blw. Ignaś coraz częściej upomina, że on chce „siam!”. Trochę bałaganu, trochę go trzeba dokarmić, ale jest to atrakcja sama w sobie i wymaga skupienia;
  • brak reakcji na płacz i błagania o „ba” – nikt o bajkach nie wspomina, to słowo wypadło z naszego słownika, w razie histerii działało odwracanie uwagi lub po prostu zakończenie karmienia, w końcu nic na siłę.

Rozstanie z bajkami okazało się nie być takie straszne. Animowanki były z nami jakieś 10 miesięcy, a Ignaś zapomniał o nich w trzy dni. Czas przed ekranem spędza teraz tylko w trakcie wiodeorozmowy z dziadkami – kilka minut dziennie. Czy kiedyś będziemy mu puszczać znowu bajki? Pewnie tak, w końcu to element dzieciństwa, ale nie tak wczesnego! To za dużo bodźców jak dla takiego maluszka, szczególnie wieczorami. Nie wiem, czy mogę to powiązać, ale teraz Igi jest mniej pobudzony, mniej nerwowy, duuużo lepiej zasypia i trochę lepiej śpi w nocy. Teraz moim wyobrażeniem jest cotygodniowy seans kina domowego z pełnometrażowymi animacjami dla całej rodziny. Sporadyczne wizyty w kinie i zapoznanie z wartościowymi lub po prostu naszymi ulubionymi serialami (Muminki muszą być!). Ale to wszystko dopiero jak Ignacek skończy trzy latka.

Czas na kolejne zmiany! Te idą mi trochę bardziej opornie, ale wierzę, że się uda i będę mogła i o nich Wam napisać jako o sukcesie.

A jak u Was wygląda sprawa kontaktu dziecka z bajkami? A może coś zupełnie innego traktujecie jako największą porażkę rodzicielstwa? Dajcie znać!

Dodaj komentarz